001 | Promień Słońca
To.. nie miało tak wyglądać.
Wbrew pozorom, planeta Heulyn była zdradliwym kryształowym mikrusem, położonym gdzieś w odległej części gwiazdozbioru Centaura. To właśnie tam, malownicze krajobrazy skalistych wzgórz pokrytych białym puchem, mieniącym się w słońcu, powoli zanikały. Bezlitosna mieszanka mikroskopijnych kryształków lodu zaczęła siać spustoszenie. Silna zamieć porwała zalegający śnieżny pył, tworząc barierę nie przepuszczającą jakichkolwiek promieni słonecznych.
„Misja wykonana."
Odtrącona w zapomnienie. Jedyne co było powodem do sporadycznych odwiedzin tej planety, to krążące legendy. Historie o niezwykłych właściwościach bogactw jakie skrywała, niejednokrotnie stawały się biletem w jedną stronę dla wielu wędrowców. A trzeba przyznać, że tutejsi mieszkańcy nie są przyjaźnie nastawieni na turystów.. już tym bardziej na wszelkich kolekcjonerów pamiątek.
„Aktualny cel: Powrót na statek."
Pośpieszne kroki rozbryzgiwały taflę skroplonej wody, zdradzając położenie zakapturzonego zbiega. Spod okrywającego go oszronionego materiału, można było zauważyć jedynie parę zielonkawych optyk, panicznie poszukujących drogi ucieczki. Nawet nie był pewien, czy obrał właściwy kierunek. Błądził w podziemiach, zdając się na intuicję i wybierając korytarze, z których dochodziły silniejsze podmuchy wiatru.
Dopiero po kilku chwilach, spędzonych na krzątaniu się pomiędzy kryształowymi naciekami, znalazł jedno z wyjść. Szczelinę w skale, prawdopodobnie stanowiącą jedno ze starych wejść do jaskini, która teraz tworzyła cześć podziemnego labiryntu, rozciągającego się po całym łańcuchu górskim. Mech zamachnął się, wymierzył cios i uderzył, próbując pozbyć się brył lodu otaczających wyszczerbienie, tak aby mógł przecisnąć się na zewnątrz. Po kilku próbach lód skruszył się, a do korytarza wtargnął podmuch świeżego powietrza. Zakapturzony w pośpiechu wydostał się na powierzchnię, niepewnie rozglądając wokół. Wyłapując stabilny grunt pod nogami, stanął możliwie najbliżej krawędzi, chcąc wyszukać na horyzoncie znajomego zarysu, dzięki któremu mógłby zlokalizować swój statek.
„Gdzie ten wybrakowany kadłub?!" — w jego myślach poleciała wiązanka przekleństw we wszelakich językach.
Dłonią zasłonił twarz, choć trochę starając się ograniczyć, obijające się o nią natarczywe kryształki śniegu. Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby nie malejąca z każdą chwilą temperatura, już i tak dochodząca do 179° ¹. Nawet dla niego stanowiła poważny problem. Im dłużej błąkał się po tym lodowym pustkowiu, tym coraz trudniej było mu wykonać jakikolwiek ruch. Powoli zamarzał, stając się martwą kupą, zbitych blach metalu.
„Jakżeby inaczej..."
Wreszcie, jego wzrok zawiesił się na czymś lekko połyskującym w oddali. Jedyny wyróżniający się od reszty obiekt, jaki zdołał dostrzec. Włożył za okrycie swój łup, zawinięty w skrawek równie brudnawego materiału i zsunął się po zboczu na niższe skarpy. Stamtąd droga prowadziła prosto do celu. Czekało go tylko przedarcie się przez równiny, pokryte lodem i poniewierającymi się zaspami śniegu, który nie zdążył przymarznąć do reszty.
— Skiptread!! — do jego audio receptorów doszedł przerażony krzyk.
Uniósł głowę. Zza białej mieszanki odłamków lodu pomału wyłonił się znajomy zarys statku oraz.. jego towarzysz. Biegł ku niemu, nieudolnie starając się utrzymać w jednej dłoni broń, a drugą w pośpiechu narzucić materiał, który osłoniłby jego pobłyskujące szarawym lakierem ciało.
„Ugh, czego on nie rozumie w komendzie «Zostań na statku»?"
Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, poczuł silnie przeszywające szarpniecie u boku, a nim dotarło do niego co się stało, zdążył oberwać drugi cios, który powalił go na skutą lodem ziemie. Starając się zignorować napływające impulsy alarmujące o jego obrażeniach, ostrożnie uniósł głowę, kierując wzrok ku masywnym łapom kreślącym w śniegu ślady.
„Kihvalge."
Bezlitosny drapieżnik zamieszkujący okoliczne podgórskie tereny. Spotkanie go było tylko kwestią czasu. Niewiele większy od bota, o muskularnej sylwetce i równie niezwykłej sile. Znany ze swojej białej, łuskowatej skóry, odpornej na większość kruszców. Mimo to, na jego grzbiecie spoczywała dodatkowa zbroja. Na jednym z naramienników można było dojrzeć wygrawerowany symbol; potrójny romb, naniesiony na trzy okręgi.
Oznaczał przynależność do Straży Światła. Jako jeden z pupili wartowników, krążących u podnóża i czyhających na tych, co ośmielą się wtargnąć do legendarnej warowni Aranhord.
Teraz stanął tuż przy nim, mierząc go spojrzeniem dwóch par białych ślepi. Szarpnął głową w obie strony, dźwięcząc przy tym zwisającymi pod szyją łańcuchami utrzymującymi zbroję, po czym rozstawiając statecznie łapy, wydał z siebie drażniący ryk. Przez chwilę jego gardło rozżarzyło się niebieskim płomieniem, rozchodzącym po pozostałych częściach ciała.
Nim zdążył zadać ostateczny cios, biegnący towarzysz rzucił się na pomoc, łapiąc za smukłe szpice zdobiące jego kark i przewalił monstrum, oddając swoje życie za jedyną szansę ucieczki dla zakapturzonego. Śnieżny stwór raptownie zrzucił z siebie bota, unieruchamiając go dość masywną łapą i wbijając pazury w jego ciało, które z chwili na chwilę, coraz bardziej słabło. Chociaż mech nie pozostawał bierny, próbując odepchnąć te wielkie bydle na wszystkie sposoby, nawet z pomocą broni, to jego organizm pod wpływem niskiej temperatury odmawiał posłuszeństwa. Wykorzystując ten fakt, Kihvalge wbił swoje zębiska prosto w szyję swojej bezbronnej ofiary, rozszarpując ją na kawałki.
„Interesujące." — wzrok Skiptreada błądził pomiędzy spływającym z paszczy bestii energonem, a gasnącymi optykami kompana. Nie zrobiło to na nim wrażenia, wręcz przeciwnie. Odczuwał niebywałą ulgę z pozbycia się balastu, jakim obarczył go zleceniodawca.
Donośny ryk zwierzęcia przywołał jego myśli z powrotem. Szybko podniósł się z ziemi, zdarł z ramienia poszarpany materiał, który krępował jego ruchy i sięgnął boku, dobywając sztylet. Niepozorna broń w jego rękach zachrobotała i rozsunęła się, przybierając swoją ostateczną postać długiego miecza, który rozświetlił się wiązką błękitnego światła.
Obrócił rękojeść w dłoni, po czym zamachnął się, wymierzając cios wprost w nacierającą w jego stronę szczękę. Poza draśnięciem pozostawiającym jedynie ledwie widoczną skazę, siła uderzenia spowodowała, że zwierzak obrócił się zamachując swoim ogonem, który trafił prosto w plecy bota powalając go na ziemię. Nim zdążył się pozbierać, poczuł jak lodowy oddech rozchodzi się po jego karku, a później przeszył go ostry ból. Ostre zębiska wbiły się w jego prawe ramię, przerzucając go na pobliską lodową skarpę.
Podnosząc się zahaczył wzrokiem o rozpadlinę, a w jego procesorze narodził się nowy plan. Nie było mowy o pokonaniu Kihvalge'a siłą w jego obecnym stanie, wciąż pogarszające się warunki pogodowe ograniczały możliwości ataku, przebicie pancerza graniczyło z cudem i zapewne znalazłoby się jeszcze o wiele więcej pretekstów. Dlatego trzeba było zasięgnąć bardziej radykalnych metod.
Odskoczył na bok unikając lawiny ciosów zadanych przez rozwścieczonego potwora. Starając się mu umknąć, przeturlał się w śnieżnym puchu, tak aby znaleźć się na bezpiecznej odległości, gdzie będzie mógł stanąć z powrotem na nogach. Wreszcie podnosząc się, równocześnie kopnął bydlę prosto w żuchwę. Po raz kolejny, co prawda akt iście desperacki, ale w tym momencie nie przychodziło mu do głowy nic innego.
Kolejny, jeden zwinny ruch wkomponowany w brzmienie ciętego powietrza przez miecz, który po raz kolejny okazał się niezawodny. Bot w obrocie wykonał podcięcie łap, które stanowiły najsłabszy punkt, nie będąc w żaden sposób zabezpieczone.
Tak. To był idealny pomysł. Wystarczyła chwila i skamlący Kihvalge cofnął się do tyłu, próbując odciążyć ranne łapy. Zdezorientowany ryknął z bólu, ale nim zdążył cokolwiek zdziałać, Skiptread podbiegł z boku, po czym z wykorzystaniem siły całego ciała pachnął go w kierunku urwiska.
Stojąc obok, obserwował zmagania zwierzaka z okaleczonymi łapami, które nie mogły wyłapać równowagi. Zgodnie z jego przewidywaniami, lód pod ciężarem kuśtykającego wielkiego monstrum zaczął się kruszyć, dzięki czemu przewalił się tracąc grunt pod nogami. Gdy udało mu się jako tako utrzymać na miarę stabilnej krawędzi, spojrzał z furią w oczach na zakapturzonego. Mech świadomy jego myśli, wyszczerzył się jedynie w uśmiechu i podszedł bliżej, wbijając z nieukrytą satysfakcją ostrze prosto w odsłonięte gardło bestii. Ta, wciąż wpatrzona w swojego oprawce, zaczęła się krztusić i pomału tracąc przytomność, zsunęła się z urwiska, znikając w czeluściach.
W milczeniu wpatrywał się w odłamy lodu spadające w przepaść. Jego dłoń wciąż ściskała miecz, jakby chciał być gotowy na oparcie kolejnego, niespodziewanego ataku. Dopiero gdy temperatura osiągnęła stan krytyczny, ocknął się i powoli człapiąc, ruszył w kierunku statku.
„Powinni mi więcej płacić." — Splunął zalegającym w ustach energonem i podniósł z ziemi zawiniątko, otrzepując je ze śnieżnych drobin.
Od samego początku miał złe przeczucia co do tego zlecenia. Było jakieś inne.. Początkowo wszystko wydawało się proste, wręcz śmiesznie proste w porównaniu do oferowanej nagrody. Teraz, gdy trzymał w dłoniach łup, miał nieodparte wrażenie, że coś jest nie tak. Że jego plan jest tylko żmudnym marzeniem, podczas gdy los szykuje coś, na co nie był gotowy w najmniejszym stopniu.
Wślizgnął się na pokład, dla pewności od razu zamykając za sobą właz na wszystkie możliwe spusty i blokując dostęp. Statek nie był wielki. Przeznaczony głównie do niedalekich podróży dla jednego bota, z ewentualnym bagażem na zapleczu. Pojazd miał smukły kształt z dwoma, zabudowanymi silnikami umiejscowionymi po bokach. Czarna karoseria maszynerii ustępowa tylko w miejscu przyciemnionych szyb, obudowującym dziób. W dodatku, nie trudno było zauważyć na niej ślady intensywnego użytkowania, które poważnie podważały możliwości pojazdu.
Nim mech wystartował, jeszcze raz spojrzał na swój łup, upewniając się czy aby na pewno nie zniknął. Zabezpieczył go chowając do jednego ze schowków i przeszedł do kokpitu, odpalając komputer pokładowy.
„Kurs: Cybertron" — Na niewielkim panelu zostały określone współrzędne celu podróży, a system natychmiast przetworzył dane, wyznaczając trasę.
Krótko po tym jak statek wszedł już w nadprzestrzeń, na pulpicie wyskoczył błąd, skomentowany zaraz przez pilota różnorodnymi przekleństwami. Zgodnie z diagnostyką systemu, uwagi wymagał uszkodzony system chłodniczy rdzenia napędu jonowego.
„Szrot..." — jęknął w myślach, dochodząc do wniosku, że najzwyczajniej zalało chłodnice, co zapewne było skutkiem rozszczelnienia się układów chłodniczych. Najprędzej przez korozję, którą obiecał się zająć już z megacykl² temu. Teraz usterka była na tyle poważna, że ostatecznie statek musiał awaryjnie przerwać skok, wyznaczając nowe wytyczne i lądując kompletne gdzie indziej.
Bez dłuższych rozmyślań Skip pozostawił stery, włączając autopilota i zabierał się za poszukiwania jakiś części naprawczych, dzięki którym udałoby mu się dotrzeć chociaż w okolice orbity rodzimej planety. Wtedy wystarczyłoby nadać sygnał, a zleceniodawca z całą pewnością zatroszczyłby się o jego bezpieczny powrót... Wymamrotał coś i przemknął na tyły, rozglądając się po statku. Ciągnące się na podłodze plamy błękitnej cieczy, przypomniały mu o uszkodzeniach. Syknął uginając ramię. Kły przebiły karoserie, rozszarpując wewnętrzne moduły oraz przewody. Podstawowa myśl, trzeba jakoś zapobiec wyciekowi, zanim zleci całe paliwo. Choć tym razem, bez pomocy medyka definitywnie się nie obejdzie...
Nim zdążył zabrać się za naprawę, jednocześnie przeklinając, że nie zgodził się na wynajęcie myśliwca w lepszym stanie, na głównym ekranie konsoli wyświetlił się komunikat o namierzeniu przez stacjonującą w pobliżu jednostkę oraz rozkaz natychmiastowego określenia tożsamości. Skiptread podszedł do panelu sterowania, rzucając w rezygnacji trzymane w dłoni narzędzia na podłogę. Nie zwracał uwagi na migoczące diody, ani dźwiękowe komunikaty. Stał skupiając wzrok na przestrzeni za szybą.
W jego stronę właśnie zmierzały dwa niewielkie myśliwce przechwytujące, mające odeskortować go do głównej bazy dowodzenia.. Statku kosmicznego, należącego do jednego z największych łowców nagród w galaktyce.
— FRAAG³!!
¹ 179° – ponieważ nigdzie nie ma oficjalnych informacji na temat jednostek miar temperatury używanych przez Cybertronian, przyjęłam że ich skala termometryczna będzie wzorowana na skali bezwzględnej, tzn. zero w tej skali oznacza najniższą teoretyczniemożliwą temperaturę, jaką może mieć ciało – skala Kelvina. Stąd też temperatura 179° równa się 179K, to z kolei odpowiada -137°F, czy też -94°C.
² megacykl – cybertrońska jednostka czasu, odpowiednik wyznacznika miesiąca.
³ frag – cybertroński wulgaryzm.

Komentarze
Prześlij komentarz